10 czerwca to Dzień Portugalii i Dzień Języka Portugalskiego. A dla mnie to pretekst by zupełnie subiektywnie podsumować co mnie zachwyca w Portugalii i dlaczego, a co mi zgrzyta. I dlaczego mimo iż uwielbiam ten niewielki kraj na końcu Europy to jednak nie mogłabym w nim mieszkać. I obiecuję za dużo nie pisać o azulejos (tym razem 😉 )
Za co lubię Portugalię?
KOLORY – niebo błękitne i bezchmurne przez większość roku (nawet kiedy w Krakowie smog i plucha i najchętniej nie schodziłabym z kanapy – dalej niż do regału po kolejną książkę). Brak paskudnych szyldów reklamowych i samowoli budowlanej. Zauważyłaś, że w portugalskich miastach jest obowiązek używania tylko jednego koloru dachówki? Jak to porządkuje przestrzeń! Kolory wiosny – kwitnący oleander, którym Salazar kazał obsadzić wiele dróg jak kraj długi i szeroki, jakarandy i wspaniałe kwitnące na fuksjowo bugenwille. Gdyby ktoś miał wątpliwości czy fuksja i niebieski do siebie pasują powinien wyjechać do Portugalii na rekonesans 😉 I strelicja która kwitnie zawsze, wszędzie i nie trzeba na nią chuchać i dmuchać. I kolorowe drzwi i suszące się pranie (w Lizbonie każdy dzień jest dniem prania!). Portugalia ma mnóstwo kolorów. A ja mam teorię, że żyjąc w szaro-burym otoczeniu tęsknimy do kolorów. Dlatego tak nas zachwycają kraje Południa! I za te kolory właśnie tak lubię Portugalię.
JEDZENIE – nie będę oryginalna, uwielbiam kuchnię portugalską! I cieszę się będąc w Portugalii, że nie jestem wegetarianką! (głównie dlatego, że byłabym wiecznie głodna – kuchnia portugalska jest wybitnie przeznaczona dla mięsożerców). Ryż, frytki i buła na talerzu jako dodatek do mięsiwa? Proszę bardzo! Sałatka inna niż listek sałaty albo dwa plasterki pomidora? Ojojoj, wybrzydzamy! Ale jest kilka takich dań dla których tracę głowę – owoce morza (jadłam raz kalmary większe niż moja pięść!), moelas (kurze żołądki w sosie pomidorowym) i maranho (regionalnie dostępna w Beira Baixa wędlina – mix koziego mięsa, ryżu i mięty) – no cóż, mówiłam, że Portugalia to nie jest dobry kraj dla wegetarian..
DESERY – pastel de nata wszyscy znają. Odkryłam w Interiorze małą wioskę Pastor (niedaleko Coimbra) która słynie z pastel de nata w rozmiarze XXL (zjedzenie jednej wystarczy by zadowolić kubki smakowe i ślinianki). Przepadam też za bolo de brigadeiro (chyba przywędrowało z Brazylii). Jeśli nigdy nie próbowałaś to wyobraź sobie tort czekoladowy z kremem czekoladowym, posypany wiórkami czekolady (smakuje tak jak brzmi 😀 ), mousse de chocolate i farofias (najlepsze robi moja Teściowa, to piana z białek jaj podgotowana w jajku z mlekiem), deser wygląda jak chmurka. Jest jeszcze baba de camelo (kto nazwał deser „śliną wielbłąda”?!) i arroz doce (ryż na słodko), ale ten ostatni lepiej przemilczeć. Nie zjadłabym nawet za karę.
KAWA – najlepiej smakuje w kawiarni. Razem z pastel de nata. Prosisz o kawę, dostajesz espresso. W miejscach dalekich od turystyki zdarza się, że nie ma mleka do kawy w kawiarni. Jeśli gdzieś oduczysz się picia latte to na pewno tam 😉
OWOCE – przez cały rok świeże (fruta de época) – cytrusy wygrzane w słońcu (od grudnia), czereśnie (najsłynniejsze z Fundão), winogrona, arbuzy, melony, granaty, gruszki (Pêra Rocha), banany (te z Madery są bardziej 'mięsiste’ niż te, które znamy z Kostaryki). Jest też chruścianka jagodna, która w Polsce (nie?) występuje, a w Portugalii jest popularnym owocem bo nawet bez fermentacji jest pełna alkoholu. Robi się z niej medronho.
ALKOHOL -znawca ze mnie żaden, ale śmiem twierdzić, że portugalskie wino jest najlepsze! I będę bronić swojego zdania! Koniecznie czerwone (tinto) i najchętniej ze szczepem winogron Syrah (w owadzim markecie – portugalskim! – dostępne w śmiesznej cenie, nazywa się Pegões). Z regionu Douro albo Alentejo. Im więcej procent, tym do mocniejszego jedzenia się nadaje. Portugalia stworzyła też vinho verde (niby zielone, ale chyba przestrzelili z nazwą, ja tam nie widzę żadnej zieleni mimo, że kolory ogarniam nie najgorzej 😉 ) Z innych trunków lokalnych polecam licor Beirão (słodki, o posmaku anyżu, za pierwszym razem trochę smak kropel żołądkowych mi przypominał). Nie polecam piwa (chyba, że zmieszanego z martini). Super Bock i Sagres spoko mają tylko rozmiar (widziałaś już butelki piwa o poj. 200 ml, zw. 'mini’?.
Jest jeszcze ginjinha (wiśniówka), której kieliszeczek możesz kupić u babć w Alfamie, albo jeropiga, którą pije się do kasztanów (znów fuj – jak dla mnie ma smak taniego wina).
DROGI – Portugalia jest pełna dróg i (płatnych) autostrad. Drogi malowniczo się wiją. Bardzo malowniczo potrafią też wywracać żołądki na lewą stronę. Po portugalsku określa się je dźwięcznie (zwłaszcza dla polskich uszu): ’curva contra curva’.
JĘZYK – najpiękniejszy język obcy jakim mówię 😉 Portugalski ze swoim szelestem brzmi trochę jak polski. I nie jest trudny. Podobno łatwiej jest się go nauczyć jeśli już się zna francuski, z hiszpańskim może się za bardzo mylić. Ma kilka (pewnie więcej) upierdliwych słów, których wymowę trudno opanować. Np. avó – avô (babcia – dziadek) albo maçã – massa (jabłko – makaron). Znam sporo słów, regionalizmy z różnych części kraju, czytam Saramago w oryginale (ze słownikiem, ale w oryginale! 😉 ), oglądam portugalskie seriale i kanały na YT (bez tłumaczenia), a legnę jak mam odróżnić babcię od dziadka 😛 Portugalski język bywa też mało finezyjny – sprzęty AGD to maquinas – maszyny – maszyna do prania, maszyna do zmywania, ale najlepszy jest blender – varinha mágica (magiczną różdżką zwany). Jest jeszcze saudade, ale o tym trudno pisać, podobno portugalska dusza czuje ten stan tęsknoty. Marcin Kydryński czasem o saudade mówi. Możesz sprawdzić 😉
FADO – jeśli interesujesz się choć trochę Portugalią to pewnie znasz Amalię, może Marizę. Ja najbardziej lubię projekt Amália Hoje – Sónia Tavares, wokalistka the Gift, śpiewa swoje wersje największych hitów Amalii. A jej głos jest mocny, potężny, zachwycający. A dodatkowo można się od niej uczyć poprawnej wymowy języka portugalskiego 😉
OCEAN – bezkresny błękit. Według mnie tym piękniejszy im pogoda gorsza. Wzburzony od wiatru żywioł zachwyca swoją potęgą! I po horyzont nic innego. Nie pływam i ogólnie boję się wody więc temperatura wody i zasolenie mniej mnie interesuje. I najfajniej iść nad ocean kiedy daleko do sezonu turystycznego. W Algarve byłam raz, w lato 2020 w szczycie pandemii i plaże były niemal puste, turystów mało. Bez tłoku, ścisku i kolejek, żeby w Lagos zjeść kolację w Adega da Marina (najlepsza knajpa w mieście! 😉
Co zadziwia mnie w Portugalii?
Nikt nigdy nigdzie nie chodzi piechotą. Po bułki do piekarni 3 budynki dalej jedzie się autem. A jak już się dojedzie to parkuje się na środku ulicy. Tylko na chwilę. Zostawia się auto i idzie się do banku/sklepu/lekarza/na kawę. Jak czasem patrzę na Straż Miejską kręcącą się koło mojego osiedla w Krakowie to zastanawiam się jaki zarobek mieliby po 10 min w jakimkolwiek portugalskim miasteczku.
Aha! W Portugalii wszędzie da się wjechać autem. Wszędzie! Nawet jeśli uliczka jest tak wąska, że dwa rowery się nie przecisną to auto się i tak zmieści. Nawet na najwyższy szczyt Portugalii kontynentalnej (Serra de Estrela) da się wjechać autem. Na sam szczyt! Wyobrażasz sobie, że wjeżdżasz autem na sam szczyt Rysów? Albo chociaż Giewontu? Nawet nad Morskie Oko nie dojedziesz wozem konnym nad samo jezioro. A na Serra da Estrela wjedziesz gdzie chcesz! Proste? Proste!
Pomniki – ale nie jacyś mężowie stanu na koniach czy inni władcy! Skąd! (chociaż i Ci pewnie gdzieś są). W Portugalii znajdziesz pomnik jajka, patelni i białej fasoli (!). I pewnie innych składników spożywczych też 😉 I jeszcze te festiwale – Festivalo de Feijao (święto fasoli) – obiecuję sobie, że kiedyś się wybiorę. Nie wiem czemu wyobrażam sobie Fasolki tańczące na scenie 😉
Kolendra jest wszechobecna, i tak jak nasz koperek – bywa znienawidzona, zwłaszcza przez nie-tubylców (a Portugalczycy nie lubią koperku – przynajmniej Ci, których ja znam)
Pogoda – zmiany o 180 stopni. Burza a godzinę później błękitne niebo i upał. Zawsze kiedy się spodziewam (i kiedy prognoza pogody tak twierdzi), że będzie pięknie i słonecznie i na wyjazd nie zabiorę żadnego ciepłego swetra potem szczękam zębami bo jednak zamiast 30C jest 17. I w zimę wieje przenikliwie. W domu jest równie zimno co na zewnątrz (ale miej wieje). Kąpiel w zimie to wyczyn. Zasypianie z parą unoszącą się z ust też, ale w sumie żona generała Zajączka spała zawsze z lodem pod łóżkiem by konserwować swoją młodość, to i mnie trochę zimnych nocy nie zaszkodzi 😉
Posiłki – życie w Portugalii toczy się wokół jedzenia – jeszcze nikt nie ruszył przystawki a już zaczyna się dyskusja o tym co będzie na kolacje a co na obiady przez najbliższe dni. I buły je się ze wszystkim i do wszystkiego. A po tym jak się już zje bułę z przystawką i z obiadem (z bułą) to się jeszcze skubnie troszkę sera (z bułą!) i deserek (z kawą, nie z bułą), a czasem i bagaço (na trawienie – ale to chyba męski trunek, bo kobiet pijących po obiedzie bagaço nie widziałam). Ale generalnie, za jedzenie też Portugalię lubię.
Jeszcze za co lubię Portugalię? Za sztukę! Portugalczycy mało są znani ze swojej sztuki (przynajmniej u nas), a jest tam sporo ciekawych artystów (Paula Rego, Joana Vasconcelos, Ana Jotta). W literaturze czasem mam wrażenie, że warto czytać tylko Saramago. Michał Nogaś zachwalał Antonio Lobo Antunes, ale jeszcze nic nie przeczytałam. Nie mam więc wyrobionego zdania. Kino – kiedyś widziałam jeden film – z którego zapamiętałam tylko surrealistyczną scena, gdzie kogut jest zamknięty w pokoju przesłuchań na policyjnym posterunku. Zachwyciłam się z kolei pastiszem telenoweli – Pôr do sol (dostępna online), świetna rozrywka, i można podejrzeć Alfamę od środka 😉
Ludzie – kiedyś moje dziecko gorzej poczuło się w pociągu. Od razu kilkanaście osób zaproponowało pomoc. Odruchowo, nikt nie udawał, że nie widzi, nikt się nie gapił bezczynnie, wszyscy gotowi byli pomóc. Portugalczycy są bardzo sympatyczni i uprzejmi, ale zaprzyjaźnić się z nimi trudno. I nie zapraszają do swoich domów. Chyba dlatego tasca są zawsze pełne ludzi, gdzieś trzeba przecież spotkać się ze znajomymi;)
Napisz komentarz